Z tym pytaniem budzę się i zasypiam od jakiegoś roku. Chyba w końcu zasięgnę rady w kancelarii parafialnej, czy jak to się tam nazywa. Nie wytrzymam kolejnych lat w "zawieszeniu", wiecznie czekając na coś,co najprawdopodobniej nie nastąpi...
Nie jestem już nawet w stanie rozmawiać z mężem o aktualnej sytuacji. Daję mu tylko do zrozumienia, że ja już nie mam złudzeń.
Ostatnio powiedział mi cytuję:"nie popędzaj mnie w tej sprawie". No kur*a, ale ile ja mogę tak dłużej żyć, czekam już prawie 4 lata...
Powoli dojrzewam do decyzji o rozwodzie, a raczej do unieważnienia tego małżeństwa, bo tego nie można nazwać małżeństwem, my jesteśmy jak współlokatorzy.
Nie chciałabym mu zaszkodzić, ale chciałabym w końcu być szczęśliwa...
Kurczę, zastanawiam się czy w takim przypadku jak mój można unieważnić małżeństwo. Ostatnio poruszyłam ten temat z bardzo wierzącą przyjaciółką, stwierdziła, że mam wszelkie podstawy do unieważnienia małżeństwa, choć mojego męża bardzo lubi, ale mi się nie dziwi.
Bardzo się boję, jak małe dziecko potwora w szafie. Musiałabym zmienić całe swoje dotychczasowe życie. Porzucić wszystko to, co jest mi znane. Szukać szczęścia w innym miejscu, innej pracy, mieszkania, ludzi... Nie lubię zmian, ale tak dłużej też żyć nie mogę.
Innym wciąż powtarzam "zmiany są dobre", a sama boję się podjąć jakąkolwiek decyzję. Ot, kobieta i jej niezdecydowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz